czwartek, 28 lutego 2013

bo z Ewą ćwiczyć ( się ) chcę!!!!

10 dni:)
Wiecie jak to jest?
Noworoczne postanowienia!
W tym roku się uda!
Nie poddam się!

Badania pokazują ( nie wiem kto je robił, usłyszałam w radio), że 28 stycznia większość ludzi poddaję się i rezygnuje z postanowień noworocznych....
No coż! Polemizować nie będe! Co prawda nigdy nie zaglądałam w kalendarz, ale ta druga część , czyli rezygnacja, dotyczy mnie  jak najbardziej!
Choć kiedyś rzuciłam palenie pierwszego stycznia i pół roku wytrwałam...Widać jednak, że rzucanie we wrześniu bardziej mi służy , bo już trzy i pół roku nie truję siebie i otoczenia;)

Wracając do noworocznego zapału, zastanawia mnie magia tego wydarzenia? Ile lat dane nam dreptać po świecie, tyle niemalże próbujemy zmienić się na lepsze od dnia 1 stycznia:)  I znam takich koło sześćdziesiatki którzy wciąż w to wierzą i rok w rok próbują! I może i dobrze, bo punkt zaczepienia jaki by nie był, to  jakieś oparcie....Tylko skąd  ta naiwność co roku? Jakby ten przełomowy dzień w kalendarzu sam z siebie miał nasze życie lepszym uczynić? Sam fakt, że to już nie 12 a 13 napisać trzeba, daje nam zmian poczucie...Choć na początku roku mylimy się często i ręka automatycznie 12 wpisuje;)

Więc i ja w drużynie pierścienia:)
Wierząca , że w tym roku uda się z pewnościa! Cel przyziemny i kilka lat z rzędu już powtarzany! Wziąć się za siebie! Co w tłumaczeniu dosłownym oznacza, zrzucić te kilka nadprogramowych kilogramów, pozbyć się celulitu, z toksyczną miłością do czekolady skończyć niszczący związek...itp., każdy doda coś od siebie! Nawet Doda;)
Ja w tym roku zrezygnowana walką z wiatrakami ( wiatraki - to ta moja siła woli której brak) , postanowiłam postawić na jakość a nie na ilość....Ponieważ ilość wcale nie tak wielka i nie tak przeszkadzająca jak "low quality":)
I tutaj uwaga! Wcale dnia 28 stycznia nie przestałam robić "brzuszków" i przysiadów! Jak na mnie to już całkiem nieźle....
Jako, że me życie towarzyskie od jakiegoś czasu ma wymiar bardziej wirtualny niż realny ( co mam nadzieję niedługo ulegnie zmianie), nie mogła umknąć mej uwadze ilość wpisów na fb tablicach dotyczących Jej!
Tak! Znaczna ilość moich ,mniej lub bardziej, znajomych, zdjęcia nijakiej Ewy Chodakowskiej na tablicach umieszcza! Jednak ja,  w osobie własnej, nigdy za wizerunkiem fit - lady nie przepadałam, więc przez jakiś czas bez zainteresowania omijałam te wpisy....
Pewnego dnia jednak ciekawość, bądź nuda, zwyciężyły.
 Otworzyłam i przepadłam....
Od 11 dni ćwiczę z Ewą! Choć krótko to bardzo, to przestawać nie zamierzam....
Ona zaraża! I nie chodzi tutaj o sprawność fizyczną ( choć ta jest miłym efektem), lecz o podejście do życia!
Żaden moment nie jest idealny dopóki go takim nie uczynimy, więc nie czekaj do jutra, rusz się i zacznij (ćwiczyć) zaraz, teraz...
Wiecie jak to jest? Od poniedziałku, przyszłego miesiąca, czy też wspomnianego wcześniej Nowego Roku! A niby dlaczego? I nie mówię tu tylko o gimnastyce....przecież to życie!
Życiowo też mówi Ewa, że wszystko zależy od Ciebie, wszystko zaczyna się w Twojej głowie!  Nie narzekaj , bądź jedną z tych, którym się udało! Nie ma półśrodków, nikt nie zrobi nic za Ciebie, nie czekaj!
Nie wiem skąd Ona bierze tą haryzmę ale idą za nią zastępy:)
 I ja! Taka zawsze krytycznie nastawiona na wszelkie akcje i reakcje..
 Łyknęłam!
Wpadłam jak śliwka w kompot!
Ewa mówi, że treningi wywołują endorfiny! O tak! Musi coś w tym być!
Ja ! Przyznam się Wam ( głupia) czekam żeby na koniec ćwiczeń, gdy już solidnie spocona dyszę, usłyszeć od Babki z monitora "Jestem z Ciebie dumna"!
Bo przecież ja sama z siebie dumna jestem jak nigdy!
I co z tego, że Filip przez 45 minut bajki ogląda? Nie pierwszy raz i nie ostatni! Ale dzięki temu ma Mamę przez resztę dnia usmiechniętą! Czasami w ramach pomocy na głowie mi usiądzie lub do nogi się przyklei;)
I już nie takie ważne dla mnie czy zobaczę efekty po miesiącu czy po pięciu, może wcale...
Ja je czuje od pierwszego dnia!
 Halo! Mam mięśnie! Niesamowite!
Nogę i ręke do góry podnoszę jednocześnie i nie tracę równowagi!:))))
I od razu sprawniejsza się czuję, na ciele i na umyśle!
Bo dla siebie coś robię!
Coś co nie kosztuje, co nie wymaga pomocy innych, stałej pracy i willi z basenem!
Robię coś, co zależy tylko ode mnie! Do czego potrzebny mi tylko kawałek podłogi i 45 minut!
I ja egoistycznie te 45  minut znajaduję!
I szczęśliwa jestem z tego powodu!
Oczywiście w sieci pojawiają się komentarze , że Ewa robi to tylko dla pieniędzy, że te hasła to czysty marketing! Nie dbam o to! Dla pieniędzy? No mam nadzieję, każdemu potrzebne....Płyta za 25 złotych? darmowe filmiki na youtubie? Jakoś obdarta z pieniędzy się nie czuję...
Przecież to uczciwa praca! Sprzedaje sposób, podaje Ci myśl! Nie koktail, po którym 20 kg w tydzień schudniesz;) Ewa sprzedaje samo zdrowie! I mnóstwo zachęty:) Niech zarabia na tym jak najlepiej!

A za mnie kciuki trzymajcie żeby zapał się nie skończył! Żebym do kolejnego Nowego Roku nie czekała...Zresztą wszystkim tego życze...Jakikolwiek masz cel! To Ty wybierasz środki:) 


A zblazowane Miśki niech się gapią z kanapy;)



 


 

piątek, 22 lutego 2013

Avo...


Szampon? Odżywka?
O co tutaj chodzi?
Jeszcze nie nałożyłam odżywki? Ale chyba ją otwierałam?
Może ją nałożyłam bez użycia szamponu?
Nie ma wyjścia....
Zaczynam od nowa. Myję włosy szamponem, nakładam odżywkę i kolejne 5 minut.
Nie pierwszy raz  nie pamiętam....
Stoję pod prysznicem, woda stanowczo za gorąca i tylko jej szum słychać...
Moja świątynia dumania...
Moje pięć minut...tylko ja i Ja!
Potrzebne mi jak powietrze...Odkąd urodzil się Filip, prysznic to jedyne miejsce gdzie jestem sama...Nie pilnuję, nie uważam, nie nasłuchuję.
Przecież nawet w nocy sprawdzam po kilka razy czy oddycha, czy przykryty, czy nóżki nie wystają....
A tutaj jestem sama ze swoimi myślami...

Dzisiaj jest ze mną Ona.
Kobieta o której pisałam tutaj.
Macocha mojego Męża - określenie tak do niej nie pasujące .
Mae ( czyt. Maj, Mama) , Madrinha ( Matka Chrzestna), Avo Lourdes ( Avo - Babcia)....
Jest ze mną bo już jej nie ma....

Pamiętam doskonale moje pierwsze z nią spotkanie....
Stres mi troszkę towarzyszył, pierwszy raz w Portugalii, pierwszy raz miałam spotkać rodzinę Alipio, nie mówię po portugalsku, wszyscy lubią jego byłą żonę...
Weszłam do wielkiej kuchni i wszystko minęło!
Tam każdy czuję się jak w domu!
Długi stół, na szesnaście osób, fotel dla dziadka, pies na fotelu, papuga na ścianie...
I ona wśród garnków i talerzy:)
Już przepadłam!
Portugalskim zwyczajem dwa całusy na powitanie dla każdego.
Brat zagaduje po angielsku, Dziadek na migi, a Babcia juz stół obrusem nakrywa!
Bo obrus musi być na stole w trakcie posiłku! Mały, na pół stołu, w czasie śniadania i podwieczorku, duży przy obiedzie i kolacji....
Dziadek siada u szczytu, Babcia z jego lewej strony, mój Mąż jako najstarszy syn, obecny w domu ,z prawej!  I ja swoje miejsce przy Mężu dostałam i już nigdy nie usiąde na innym, bo to jest  mi przypisane;)
Zupa, drugie danie, wino obowiązkowo...
Ziemniaki, ryż i frytki jednocześnie!
Sałata...dla mnie już robi oddzielnie, bo ja octu nie lubię!
Już!  Zjedzone, wspólnymi siłami posprzątane , czas na kawę...
Avo juz ekspres szykuje, podgrzewa maciupeńkie filiżanki do esspreso....
I co chwile patrzy na mnie z uśmiechem i pyta czy lubię?
Szybko załapałam! gostu!gostu! ( czyt. gosztu, lubię)
I Ona najszczęśliwsza na świecie!
I już mnie goste;)

Pięć posiłków dziennie, każdy o ściśle określonej porze, każdy przepyszny!
Całe życie w tej wielkiej kuchni ! I my tam wszyscy...
I porządek nienaganny!
Jak Ona to robiła?
Kuchnia do palenia węglem, taka koza, z cyny czy aluminium, nie wiem....wyszorowana na wysoki połysk! Codziennie używana a wygląda jak nowa!
Bo kuchenka najważniejsza!
Mogą być naczynia w zlewie, ale kuchenka musi być czysta!Mój Mąż jest identyczny:)
Z podłogi można jeść, sypialnie przygotowane, w łazienkach ręcznie zrobioną koronką przyozdobione ręczniki...

I w tym wszystkim Avo, zawsze uśmiechnięta!
Woła papugę...żeby w końcu mi pokazała, że umie mówic! Stara jest i teraz zima, to śpi cały czas!
Wygląda przez okno  czy psy się nie kręcą ?Te głodne...trzeba im resztki jedzenia znieść na dół! I mleko dla kotów koniecznie!
Przy oknie linka z haczykiem. Rano świeży chleb i bułki z piekarni przywiozą , woreczek zaczepią na haczyk i  jest na śniadanko!
Nogi już ją bolą na pierwsze pietro cały czas chodzić!Więc linka bardzo się przydaje....a i okno  to kontakt ze światem! Z sąsiadami porozmawia , z listonoszem...
Już nalała zupy w pojemnik i wciska Alipio do rąk, żeby zniósł na dół, do sąsiadów!
Idź, dzieciaki zjedzą , tą lubią! Często pytają o Ciebie...idź, porozmawiaj!
Później pójdziemy po wodę do źródełka, bo jej już ciężko! A ta woda dużo lepsza niż ta ze sklepu.
W międzyczasie opowiada co tam nowego w portugalskiej polityce, jakie ceny w sklepach...
I czy na zakupy ją zabierzemy? Samochodem, bo ona tak lubi do ludzi...I do fryzjera  na tą  okazję pójdzie i paznokcie pomaluje!

Co slychać u Jorga? Co u Fernandy? O Elsę się tak martwi....
Ines taka cudna, wnusia malutka!
Tylko prawnuczki Izabeli nie widziała jeszcze, bo ona w Anglii się urodzila...
O każdego się martwi....
Siedmioro dzieci, trzynaścioro wnucząt, pięcioro prawnucząt! Jeszcze ich żony i mężowie...
A ona tylko jednego syna urodziła, który ani żony ani dzieci nie ma...
Choć różnie bywało, wszystkich kocha po równo!
 A najbardziej kocha Dziadka!
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że  wdowca z szóstka dzieci poślubiła?
Dom im stworzyła wspaniały i serce oddała....i siebie!

Urodziła się w pierwszy dzień wiosny, odeszła w Walentynki....
Płaczę i ja...Choć parę razy w życiu  ją widziałam.
 Liczylismy się z odejściem Dziadka, a to ona, jego najwytrwalsza opiekunka, odeszła pierwsza!
Starzy ludzie umierają...takie życie! Mimo tej prawdy oczywistej, łzy do oczu naplywają.....
Nie będzie już tego domu, tej kuchni, tego uśmiechu i miłości wypisanej na twarzy...
Nie zaśpiewa Filipowi portugalskiej kołysanki, nie zrobi ulubionego deseru dla jego Mamy, a Tata nigdy już nie napije się jej likieru kawowego i nie wyje ukradkeim marmolady!
Prawdziwej, z owoców marmelo...
Papuga już z pewnoscią się więcej nie odezwie....
Cała ulica odczuje stratę! Sąsiedzi, dzieci, psy, koty!
Ona serce miała dla wszystkich!
I tak jak umiała najlepiej je oddawała....z jedzeniem, z uśmiechem, z piosenką!

Dla naszego syna zostaną nasze  wspomnienia Avo Lourdes...
I  dom próbujemy  mu stworzyć, taki jak ona dla nas wszystkich tworzyła....z zawsze czysta kuchenką....

Klika zdjęć z portugalskich wakacji....

stół w kuchni Avo Lourdes..w roli głównej laitao, pieczone prosię, tylko na specjalne okazje! 

widok z ulicy;)


księżniczka i jej wieża:)


                            
                      

                                 
festwial  średniowieczny, Santa Maria de Feira

czwartek, 21 lutego 2013

Tig - TAG :)

Tig - Tag, Ala - Tag:)
i od Ali ! takiej zaczarowanej :)
Właściwie od jej Mamusi!





                                                                 Inicjatorka zabawy


Zasady zabawy:

1. Umieść w poście baner z tytułem tagu i linkiem do Kirei - inicjatorki tagu

2.  Odpowiedz na 17 pytań w formie zdjęcia - może to być pojedyncze zdjęcie, kolaż złożony z kilku zdjęć, sfotografowany rysunek, PrintScreen. Ważne, żeby odpowiedź była w formie graficznej, a nie tekstowej - ewentualnie krótki podpis dozwolony :)

3.Postarajcie się, aby większość zdjęć była Wasza własna, a nie np. pobrana z internetu z podaniem źródła. Wtedy ten tag będzie bardziej "osobisty" i ciekawy, choć kilka pytań trochę utrudnia to zadanie (np. w przypadku pytania o życzenie).

4. Otaguj 7 osób :)


1. Codziennie widzisz
w chwili obecnej tylko śnieg;)
2. Ulubiona pora dnia
rano, wieczór, we dnie , w nocy....;)
3. Ubranie w którym mieszkasz

zimno, zimno, zimno....najlepsze są ciepłe skarpety Męża;)



4. Coś nowego
teraz muszę uzupełniać;)

5. Właśnie tęsknisz za...
Bałtyk zimą
6. Piosenka która za Tobą chodzi
w dniu dzisiejszym zasłyszana z głowy wyjść nie chce....jak najbardziej za mną chodzi;)

7. Nagłówek tygodnia

8. Najlepszy moment tygodnia

zaraz cały dom będzie pachniał świeżym chlebkiem;)

19. Kim chciałaś być jako dziecko
do dzisiaj nie rozumiem dlaczego Mama mówiła, że to nie jest dobry zawód?;)
10. Nigdy nie rozstaje się z ....
w sercu noszę...
11. Co można znaleźć na Twojej liście życzeń
taką pamiątkę z Kanady sobie wymysliłam;)
12. Twoja miłość od pierwszego wejrzenia
ślipka Filusia:)


14. Coś co robisz przez cały czas
pokazuje, zachwycam się, objaśniam....czasami bez odbioru;)
14. Zdjęcie tygodnia
siedmiomilowe buty.....no i faceci w rajtuzach są sexi;)

15. Ulubione słowo, wyrażenie.....

KOCHAM CIĘ


16. Najlepszy moment roku.....
dopiero nastąpi...szczegóły wkrótce;)

17. Ktoś kto Cię potrafi uszczęsliwić
zawsze i wszędzie:)


Było to dla mnie nie lada wyzwanie, ponieważ sprzęt odmawiał współpracy...bądż blogger, nie wiem....
Podobne wpisy widziałam już u wielu osób i nie mam pomysłu kogo typować, więc jeśli wola....:)











środa, 13 lutego 2013

Krótki post o miłości:)

pierwsze chwile....moje ulubione

Kocham...
Kocham i powtarzam to milion razy dziennie,...do znudzenia;
Kocham rano, wieczorem a i w nocy;
Kocham gdy się usmiechają, ale też  gdy płaczą , krzyczą, obrażają:
Kocham i jestem kochana....

Więc dziękuje...Bogu, światu, losowi? Nie wiem....
Za to, że są ....





wtorek, 12 lutego 2013

"A" jak.......?

Bo każda z nas ma imion wiele,
Zwykłe na codzień, strojne w niedziele...
Przy chrzcie owiane nadziei szalem
Życiem wyryte na nagrobku skale....


Alą byłam od zawsze w rodzinnym domu... " Ala ma kota"...
Czasami Aluńką , kiedy Mama miło o coś poprosić chciała.
Innym razem  słyszałam śpiewne " Aluuuuuuuuuusia" gdy po cichutku chciałam się wymnknąć z domu niezauważona przez młodsze siostry....nigdy się nie udało. Dzisiaj bardzo lubię to "Aluś" w ich wydaniu...choć już nie tak często dane jest  mi je słyszeć.
 I tylko w ustach starszego Brata "Alka" brzmi  przyjaźnie..Najmilej gdy zaraz potem słyszę  " no przyjeżdzaj już, nie ma się z kim kłócić, pobijemy się trochę"... I tęsknie za tym okrutnie! Choć u nikogo innego " Alka" nie akceptuję... jakoś tak  z brakiem sympatii mi się kojarzy.


W szkole średniej  natomiast poraz pierwszy zostałam  "Alicją". Dumnie tą Alicję nosiłam, bo po cichu odwagi mi dodawała. Wszystko w tym czasie było możliwe...Pewność siebie w tamtych czasach nie uciekała mi pod ławkę...Nawet papierosy z podniesioną głową pod pokojem nauczycielskim paliłam! Phi...co to dla mnie! Lat 18 mam! Szczyt dorosłości! Praktyki w hotelach nad morzem....kolejne "egzaminy dojrzałości", pt. Jak nie zgłupieć do końca w tej szczenięcej aurze?

Taka wyszczekana Alicja pojechała do " dużego" miasta na studia i ...."Alutkiem" została! Z prowincji troszeczkę...Stałam na chodniku czekając na zielone światło i buzię rozdziawiałam ze zdziwienia! "Mamo, kobieta tramwaj prowadzi!!!!!!!!!!!!!" Nie było na początku tak odważnie i do przodu! Miałam jednak szczęście poznać wspaniałe dziewczyny które pomogly mi się tam odnależć... i to Alutek już oswojone zostało:) I choć z wielu,  różnych przyczyn nie szalałam jak na studentkę przystało, to miło wspominam rozdziął zatytułowany "Alutek w wielkim mieście".

Coś musi być na rzeczy....Nazywają nas tak jak się czujemy , jak pozwalamy by nas odbierano...
 Początki w Walii też nie należały do najprostszych i moja przybrana Mama również mnie Alutkiem nazywała, a przyjaciółka do dzisiaj Alunia, tak z uczuciem....Dla kolegów z pracy byłam Ali, że niby bardziej po męsku?
Anglicy mówli Alice, nie chciało im się języka na Alicja plątać....i tutaj ukłon w stronę Irkandczyków - oni wypowiadali bezbłędnie! Jedno imię....

Mąż  natomiast nie używa imienia mego na daremno;) Dla niego jestem Kochanie, od zawsze niemal...Dla mnie to też wygodne było , zwłaszcza na początku... Alipio mi nie brzmiało:) Chyba dwa lata się przekonywałam, żeby zwracać sie do niego po imieniu;) W jego ustach Kochanie brzmi jak moje drugie imię...a jak chce mi dokuczyć, to Alka woła! Lekcja dla mnie , żeby nie mówić mu czego nie lubię! Wykorzysta jak tylko nadarzy się okazja...

Filipka pewnie też nauczy! Ale ten mężczyzna wszystko może ....do czasu bynajmniej! Uwielbiane "Musia" się skończyło, teraz częściej jestem poprostu Mama, ostatnio z upodobaniem Mummy....Jeśli ktoś się go zapyta mówi , że Mama Alicja...Rzecz jasna w jego wydaniu  każdą z form uwielbiam, rozpływam się i zachwycam!

Kim jestem dla siebie samej? Najczęściej chyba Alicją...tak lubię. Może odwagi sama sobie dodaję , możę powagi? Może dlatego, że takie właśnie imę wybrał dla mnie Tata? Panią Alicją w białym fartuchu byłam w jego planach..tak jak ukochana starsza kuzynka.

Czasami jednak chcę być małą Alunią.... uciec, schować się w  kąciku, popłakać...poczekać , aż ktoś przyjdzie i  przytuli! Może zamknąć oczy  i udawać, że mnie tu nie ma....jak często robiłam w dzieciństwie.  Odkąd mam synka  ciężko o takie chwile....Ja mam pocieszać i przytulać, być dorosła...bo taka też jestem!
 Alunia jest dzieckiem schowanym w starzejącej się  głowie...czasami zastuka, zapuka....przypomni , że wciąż tam jest! Alicją ją wtedy przegoni i  tak jak teraz,  czuwa wytrwale przy łóżku gorączkującego Filipka....bo to jej zadanie, powinność i serca potrzeba!
 Alunia niech zmyka stad ze swoim strachem i paniką, bo miejsca mało.....
No dobrze....niech wróci na chwileczkę gdy Mąż z pracy przybędzie;)


I cały czas szukam drzwi do rozdziału pt. " Alicja w Krainie Czarów" ....;)


czwartek, 7 lutego 2013

kiedy to się zaczęło?

Na portugalskiej autostradzie chyba...On prowadził, ja wpatrzona w piekne białe domki napawałam się słońcem i cieszyłam myślą o urlopie.  W glowie pojawił się nagle chochlik, ba diabełek! Sam z siebie , w moim imieniu, przemówił ; "Chciałabym mieć dziecko" . Mnie samą zaskoczyło to stwierdzenie, bo skad tak nagle? On stwierdzil, że zegar biologiczny tyka, ja zdusiłam głosik w sobie....
Za dwa, trzy lata..jak się nacieszymy sobą...

dzieło mojego Mężą, Portugalia 2008

To jeszcze nie było to....
Półtora roku później rzuciłam palenie, zrezygnowałam z antykoncepcji. Tak spokojnie, bez presji....Co ma być to będzie. Spokojni do granic możliwości, praca , piękny apartament,przyjemności...Taką księżniczką byłam dla niego, dzieckiem o które trzeba dbać i rozpieszczać....Wklepywałam Lancoma w nieistniejące zmarszczki a moim największym problemem był kurz na czarnym , szklanym blacie....Sama z siebie się śmieję wspominając.... I magiczne Boże Narodzenie, oświadczyny....Takie jak chciałam, z zaskoczenia, tylko On i Ja, żadnych teatrzykow dla rodziny! I znowu serduszko pika...." kogoś nam tutaj do szczęścia brakuje"...
Żeby nie było tak różowo, dzień po mój przyszły Mąż złamał rękę;)  A tutaj Sylwester w Polsce w planach...Bo ja do domu musiałam, żeby to się stało. Tak sobie dzisiaj myślę....I wybawiłam się wtedy jakby na zapas! 
Potem hormony, feromony czy inne ustrojstwa zadziałały i stało się:) Tak! Jestem pewna, ze wtedy a nie kiedy indziej....

Jednak to wciąż nie było to....
I gdy ten test 5+ pokazał taka zdziwiona byłam, a przecież planowałam....Kolejne dziewięć miesięcy walczyłam ze sobą. Z jednej strony euforia , radość, przygotowania, badania i wszystko co tylko było możliwe...Bo ja chciałam świadomie przez ciąże przejść i być gotowa na wszystko.  O naiwna ja! Nic nie wiedziałam! Celebrując oczekiwanie zapominałam, że to tylko wstęp....
kołyska przygotowana dla Filipka


Z drugiej strony nie radziłam sobie ze zmianami. Zmianami jakie dokonywały się we mnie....Mdłości, bóle, tycie, kręgosłup, rozstępy....Nie umiałam się z tym pogodzić! No jasne, czytałam o tym....Ale gotowa nie byłam. Wsłuchiwałam się w rosnacy brzuch, czekałam na każdy ruch, podglądałam na trójwymiarowym usg i wciąż nie utożsamiałam tego z człowiekiem....
34 tydzien ciaży Portugalia

Dlaczego? Ponieważ to wciąż nie bylo to....
I kiedy darłam sie na porodówce w niebogłosy, że umieram....A przemiła , irlandzka położna śmiała się, że nie mam szans,  bo u niej się nie umiera...to zupełnie nie było to...Przepraszam, ale dla mnie poród nie jest mistycznym przeżyciem jak niekórzy to określają...Chwile po? Pamiętam....Siedziałam na  łożku  na którym rodziłam, mąż trzymał synka na rękach a dla mnie tosty z dzemem i herbatę przywieźli....Smakowały...w towarzystwie łożyska , które leżało na zlewie obok;)  Ot, niesamowite przeżycia!

2 godziny po porodzie

jedziemy do domu , wrzesień 2010


Widocznie to wciaż nie było to....
Ta miłość przyszła z czasem, sama nie wiem kiedy....Chyba szybko...Jak te pierwsze łzy wylałam...Już drugiej nocy po porodzie, w domu,  karmiłam Filka w nocy i śpiewałam " niech cały świat już wie, że Filipek tu ze mną jest, ojojoj oj tak tak, Filipka zna już cały świat" :)))) Taka to radosna twórczość mnie ogarniała...
I ogarnia , razem z tą miłością której nie znałam....Tak wielką, że nie  ma możliwości ubrania jej w słowa.... Że kocham, tak mocno..najmocniej na calutkim! Calutkim świecie dopowiada mój chłopczyk...

pierwsza zima:)
Stałam dzisiaj w kuchni, smażyłam racuchy.....I zastanawialam się ..kiedy to się zaczęło? Jak, gdzie i dlaczego? I moje najukochańsze ślepka wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu....
Naprawdę nie wiem kiedy....ale wiem, że tak już będzie zawsze...kochać nie przestanę! 
Bo już wiem, już umiem.....najbardziej na calutkim!


dzisiaj:)
P.S. Zdjęcia z różnych telefonów, aparatów itp;) daty jak najbardziej mylące....przepraszam!

wtorek, 5 lutego 2013

kuchnia nasza pomieszana c.d

Zatem dzisiaj wpis przyziemny..a nawet bardzo! przyziemny - kuchenny;)
Nie oszukujmy się, każda z nas tam kiedyś trafi! Nawet te najbardziej oporne, czyli ja....Unikałam jak ognia, dumnie nosiłam przydomek " królowej mikrofalówki"  i przyszła kryska na matyska:) 
Wszak Dziecia z mikrofalówki nie nakarmię...no i ten Mąż zmęczony z pracy wraca.....
Choć jak wspominałam  chyba, Mąż gotować lubi i gdy tylko jest to możliwe, czyni!

Ale o ryżu chciałam....
Nie bardzo rozumiem co ma Portugalia wspólnego z Chinami, ale ryżu jedzą chyba te same ilości!
Zawsze i do wszystkiego! Drugi w rzędzie staje makaron! Nasze poczciwe pyrki to dla nich warzywo takie samo jak marchewka. Zjedzą od czasu do czasu, bez zachwytu jako dodatek do ryżu :) 
Jednak  pomysł na ugotowanie ryżu z woreczka to świętokradztwo!!!!! Opieram się tutaj na obserwacjach rodziny Męża, ale sporo ich jest a Portugalia mała więc myślę , że grupa statystyczna prawidłowa;)

No więc, żadnych worków ! My z reguły wybieramy Jasmin. Najlepiszy taki od Chińczyka, w dziesięciokilogramowym, jutowym worku. W ramach zdrowego ożywiania próbuję Męża na brązowy namówić, ale wyrażą sprzeciw. Oferuje , że może dla mnie taki gotować;)
Każdy ryż jest najpierw smażony na oliwie! Czyli troche oliwy na dno garnka, rozgrzewamy , wsypujemy odpowiednią ilość ryżu i mieszamy. Prawie nigdy nie jest to tylko ryż, u nas najczęściej jest z dodatkiem czosnku. Podsmażamy na oliwie jeden bądź dwa pokrojone na kawałki ząbki czosnku, nastepnie ryż, mieszamy chwilę i wówczas zalewamy wodą. Popularny jest też ryż z  tarkowaną marchewką, bądż z zielonym groszkiem. Mój ulubiony natomiast , to ryż z czerwoną fasolą, pieczarkami i pastą pomidorową. Wówczas dajemy więcej wody i jest to ryż z sosikiem;)
Ryż w trakcie gotowanie nie powinien być często mieszany! Jest to mój grzech najcięższy, bo garnków szorowac nie lubię, więć merdam....;)

Nie sądziłam , że kiedyś o gotowaniu ryżu będe pisała :) Źle ze mną.....
To w ramach prezentacji różnic kulturowych;) A również dań " szybkich , łatwych  i przyjemnych" 
Więc jedna   z opcji jest taka, że gotujemy sobie taki ryż czosnkowy i robimy coś co mój Mąż zwie " tuna puddnig" ;) Szybki lunch, kolacja, drugie danie na leniwy dzień....jak dla mnie na każdą z tych " okazji" się nadaje;)W trakcie gotowania ryżu, otwieramy puszkę tuńczyka, bądż dwie - w zależności od rozmiarów. Na patelni podsmażamy cebulkę ( Portugalczycy nigdy nie bawią się w opcje " drobno pokrojona"), dodajemy do niej tuńczyka i trochę pasty pomidorowej. W tym czasie część ugotowanego już ryżu przekładamy na dno miski. Przykrywamy ryż podsmażonym tuńczykiem a na patelni smażymy jajecznicę. Tuńczyka w misce przykrywamy kołderką ryżu, a na ryż tym razem jajeczko:) Na jajeczko - reszta ryżu! Wygładzamy , uklepujemy, bierzemy do ręki talerz, przykładamy do dna miski i hop siup! Odwracamy;) W oryginale , czyli u Tesciowej, z góry ozdabiamy czarnymi oliwkami;) U nas jak są i nie zapomnimy to też! Natomiast u szwagierki używa sie foremki do babki.....ładniej wygląda, ale trzeba najpierw takową posiadać;)

Zdjęcia poniżej są bradzo byle jakie, przepraszam!
Danie w połowie i bez efektów specjalnych.



 Mieliśmy bowiem gorsze dni i duma nie pozwoliła mi o pomoc pytać;(  Więc pstryknęłam coś tam po wyjściu Małża  ( okreslenie to mnie śmieszy i z małżowiną się kojarzy) do pracy...
Dzisiaj dni już są lepsze . Posta pisać zaczęłam wczoraj ale oczka się kleiły, dzisiaj więc jako skutek przemyśleń pod tytułem " źle ze mną - o ryżu ludziom piszę" ugotowałam  do obiadu ziemniaki.
 Mąż nawet zadwolony zaczął je wyjmować z wody łyżką cedzakową!!!!
Odpuściłam sobie tłumaczenie terminu "odcedzanie ziemniaczków";) Smakowały w sumie tak samo...
Poza tym żartu też by nie załapał...

c.d.n